niedziela, 22 lutego 2009

Przepisy BHP na lekcji wychowania muzycznego


Kurde w życiu bym się nie spodziewał, że po 2 dniach ostrego imprezowania będę miał jeszcze siłę i ochotę, żeby tworzyć wpis na blogu. Udało mi się chyba jednak wreszcie wypracować skuteczną metodę picia po której w niedziele nie przeżywa się barbarzyńskich katuszy. Polecam więc schemat niegazowana woda na przemian z piwem. Wróćmy jednak do muzyki. Ostatnimi czasy w ramach biadolenia, że kondycja muzyki marna dochodzą mnie głosy mniej więcej tego typu "kiedyś to były labele. jak kupowałeś coś z Motown to miałeś pewność że będzie prima sort. teraz już tak nie ma" A wielki chuj. Wydali tyle nędzy, że nawet największy piewca czarnych brzmień po zapoznaniu się z dyskografią musi to przyznać. Z kolei Bóg mi świadkiem, że nie słyszałem ani jednej słabej rzeczy wydanej przez Truth & Soul albo Daptone. Nie o nich chciałem jednak mówić tylko o pewnej wytwórni założonej przez Gillesa Petersona w 1990 roku, która poza tym, że wydawała same miody (czy to było Incognito czy Galiano czy Young Disciples każda z ich pozycji przypadła mi do gustu) dokończyła dzieło zapoczątkowane przez Acid Jazz w postaci fuzji wszystkiego tego co najlepsze miała do zaprezentowania muzyka końca XX wieku czyli hip hopu jazzu, funku z elektroniką. Mógłbym tutaj wrzucić kawałek Always There Incognito, który jest właśnie sztandarowym przykładem tego zjawiska i chyba największym hitem tego labelu ( tak dużym że można go było nawet spotkać na składankach z serii Golden Hitparade), ale jestem przekorny i tego nie zrobię. Skręcimy w trochę bardziej elektroniczną odnogę nie pozbawioną jednak solidnej porcji groovu. Jeżeli po przesłuchaniu tego kawałka moi znajomi nadal nie będą potrafili zrozumieć dlaczego drum'n'bass mi się ostatnio zaczął podobać i uważam, że ma spory pozytywny potencjał to już nie wiem jak mam im to tłumaczyć. Co prawda Talkin Loud od paru lat nie wydaje już nowych rzeczy, ale zupełnie nieźle pałeczkę po nich przejęły takie labele jak Melting Pot czy Unique... a ponoć Niemcy nie umieją się bawić

Roni Size - Heroes

Jak już jesteśmy przy Talkin' Loud to nie sposób przemilczeć osoby Gillesa Petersona właśnie. Post rozrósł się już trochę za mocno więc po prostu oddam mu głos. Zapodaje za myrecordcrate tylko 3 część gdyż podejmuje on tam najciekawsze wątki (diggin, kondycja współczesnej muzyki i problem Serato). Miłośnikom tego urządzenia utrudzonym noszeniem płyt polecam obadać myspace Gillesa i policzyć jego liczbę bookingów i ich przestrzenne rozmieszczenie.


3 komentarze:

m. floyd pisze...

hm. serato to nie problem, tylko ROZWIĄZANIE. a GP głównie na tych gigach męczy hałsy z cedeków. pozdro, rzadko wpisy ostatnio.

Greg pisze...

a czyta to ktokolwiek?:D polemiki na temat serato juz nie podejmuje bo nie widze sensu. jak czasem ruszam ten temat to raczej po to zeby sie wyzalic na to ze winyl przestal byc narzedziem pracy dj's. wpisy troche cedze bo nie chce zeby to byly 3 slowa + link do jutjuba a tez nie mam tyle czasu zeby codziennie robic ripy i zastanawiac sie co by tu dzisiaj mundrego w tym temacie napisac. poszukaj sobie ten vertigo mix votela bo naprawde daje rade (chociaz pewnie juz masz krolu piratow :)) pozdrawiam

m. floyd pisze...

kumam.
co do vertigo, to wierz lub nie ale Twoj wpis przypomnial mi o tym, ze kiedys odpuscilem poszukiwania. tym razem szybko znalazlem i sie ostatnio nawet delektowalem. votel zawsze spoko. (no moze poza walijskim psychfolkiem - nie weszlo mi to brzmienie :D) wogle ostatnio mam ciagoty w kierunku takich miksow jak AEIOU czy Trap Door. Pozdrawiam i Polecam!